A może po prostu mnie nie lubili :)
Poza tym to woziłam te kwiaty samochodem.
Fakt pozostaje jednak faktem, że jest to dla mnie święto sztuczne i wcale za nim nie tęsknię.*

– zestaw flamastrów do malowania po szkle i porcelanie – super do ozdabiana bombek, kubeczków, talerzyków. W zestawie jest 6 kolorów: czerwony, zielony, turkusowy, fioletowy, szary i pomarańczowy
Męczyłam się, męczyłam, ale nie mogę lepszej nazwy wymyślić; po angielsku to się nazywa tinsel pipe cleaners czyli w dosłownym tłumaczeniu błyszczące wyciory do czyszczenia rur :)) – mają one różne zastosowanie, można robić z nich ludziki, ozdoby, obrazki. Ja bardzo lubię używać je do robienia kwiatków pop-up cards. Jubilatom i solenizantom bardzo się podoba.
Kolory: złoty, srebrny, fioletowy, granatowy, czerwony i zielony

– nagroda pocieszenia – zostanie wyłoniona w drodze losowania.
Zwycięzca otrzyma zestaw 10 ozdób choinkowych – zdrapek.
Ozdoby są czarne, a pod spodem mają wielobarwną warstwę, która się ujawnia po zeskrobaniu drewnianym rysikiem. Dodatkowo w zestawie są kolorowe wstążeczki do zawieszenia ozdóbek


Anegdotki możecie wpisywać w komentarzach lub wysyłać mi na maila
super-teacherka@gazeta.pl
Warunki konkursu:
– anegdotki nie mogą być wulgarne, gdyż takie wpisy będę usuwać.
Żeby was zachęcić napiszę 2 anegdotki z mojego własnego podwórka.
Pani była osobą o złotym sercu, z pasją, darem opowiadania i fajnym podejściem do młodzieży. Miewała swoje odjazdy np. miała awersję do rajstop i nawet w najbardziej trzaskające mrozy chodziła w spódnicy i kozakach na gołe nogi. Była też z lekka nieprzytomna – i jest to zdecydowanie eufemizm :)
Pod pokój nauczycielski została wysłana delegacja złożona z najbardziej wygadanych (nie mogę powiedzieć, że z pupili pani, bo ona naprawdę wszystkich lubiła). Poprosiliśmy o ‚wywołanie’ pani B.
Wyszła, z nieco przestraszoną miną, szeroko otwartymi oczami, omiotła nas nieprzytomnym wzrokiem i spytała:
W końcu nauczyciel nie przyszedł, nie?
Dzieciaki w szkolnych mundurkach przylgnęły do ogrodzenia, podziwiając zadzierających pod kątem prostym nogi żołnierzy w niedźwiedzich czapach.
Nadszedł czas ‚odwrotu’. Zaczęliśmy gromadzić pupilków w jedną grupę, starając się nikogo nie zgubić w tłumie turystów. Ja nawet dobrze nie znałam jeszcze imion wszystkich dzieci, szczególnie, że wiele z nich było bardzo obco brzmiących. Na swoje usprawiedliwienie dodam tylko, że różnorodność imion, ze względu na wielokulturowość brytyjskiego społeczeństwa jest niewiarygodna. Wiele imion brzmi podobnie, niektóre noszone przez chłopców brzmią ‚dziewczęco’ np. Ravishanka, inne, rzekomo są dziewczęce brzmią dla mnie męsko np. Dilveen, a część ma takie samo zdrobnienie dla obu płci np. Jo zamiast Josepha i Joanny, Sam dla Samuela i Samanthy itd.
Położyłam jej rękę na ramieniu i trochę mocniej potrząsnęłam.
_____________________________________________
* Żeby nie było, że jestem taka na anty cytuję, co napisałam na forum w dyskusji o prezentach dla nauczycieli:
Ja – z punktu widzenia nauczycielki nie lubię dostawać prezentów – strasznie to krępujące.
Z punktu widzenia rodzica … w Polsce dostawałam szału, jak moi rodzice przychodzili z zebrania i mówili, że komitet zbierał na prezent dla wychowawcy (Za co? zadawałam sobie pytanie, znając jego poczynania).
Moje dzieci poszły do szkoły dopiero w Anglii i … jakoś teraz mi nie szkoda dawać :)) (choć wychodzi niezła sumka – trójka dzieci, a w klasie nauczycielka i teaching assistant lub jeszcze ktoś kto okazjonalnie pomaga; na Święta i koniec roku) – bo mam świadomość, że nauczyciele wykonują super pracę, moje dzieci uwielbiają chodzić do szkoły i jestem za to wdzięczna również nauczycielom.
Ale tu się odbywa to na zasadzie – daje, kto chce. Podchodzi się do reprezentanta klasy (jakaś mamusia ochoczo drepcząca po placu zabaw przed i po szkole – podziwiam za zapał, tak swoją drogą :)), daje się TYLE ILE SIĘ CHCE, potem wszyscy, którzy się złożyli podpisują się na kartce dołączanej do prezentu (Anglicy i ich ‚świr’ na punkcie kartek :)), a rodzice dostają mailem zdjęcie prezentu, tak że każdy wie, na co poszły pieniądze.
Najczęściej są to vouchery do jakiegoś ekskluzywnego sklepu i nauczyciel kupuje sobie, co chce.
Sądzę, że jak bym była przymuszana, szczególnie, jakbym nie była zachwycona nauczycielem, to bym się też wkurzała.
Oj, ci uczniowie! Potrafią być podli! ;-DGorzej by było, jakby pani była złośliwa i zechciała jednak tam przeprowadzić lekcję :)My 'wykańczaliśmy' pana od ekonomii (też młodego i zahukanego) tym, że w bardzo niewidoczny i cichy sposób systematycznie przesuwaliśmy ławki do przodu – całymi rzędami. Tak aż pan prawie nie mógł przejść między pierwszą ławką a tablicą. Ale był tak spięty, że nie reagował, tylko wykładał swoje teorie z nastawieniem: byle by przetrwać do przerwy :)
Przypomniała mi się jeszcze historia z czasów, kiedy chodziłam do ogólniaka. Zrobiliśmy niezłego psikusa nauczycielce, która była nowa, wystraszona, świeżo po studiach (czyli niewiele lat starsza od nas). Otóż miała mieć z nami historię, więc przekleiliśmy tabliczki wiszące przy drzwiach z informacją co to za sala. A dokładniej zamieniliśmy tabliczka WC z Sala Historyczna i całą klasą usiedliśmy przy WC (czyli nowej sali historycznej). Ubaw był po pachy jak pani otworzyła salę i wparowała do niej rozkazując nam: Proszę wchodzić!!. Jak już była w połowie ubikacji to zorientowała się, że to nie sala historyczna, w której miała mieć lekcje. Oczywiście pośmialiśmy się (razem z panią), a nasza zabawa przeszła do historii szkoły. Opowiadana z pokolenia na pokolenie :). Pozdrawiam serdecznie
Hej Viki,Miło cię gościć na moim blogu :)Faktycznie – zupełnie nieoczekiwane zachowanie ze strony 'tyrana' – jak widać i tyrani mają słabe strony :)Sądząc po twoim blogu pan nie zniechęcił cię też do historii :))
To i ja się przyłączę. Kiedy miałam 10 lat, a było to 1987 roku, zmieniłam szkołę. Zmiana było dość bolesna, ponieważ małą przytulną instytucję zmieniłam na wielki moloch "komunistyczny", gdzie w moim poziomie było ok 10 klas. Dyrektorem w nowej szkole był historyk, który miał zachowania byłego oficera armii, czyli dryl musiał być. Apele wyglądały, jak ćwiczenia wojska, a nie szkolne apeliki. Bałam się go okropnie i oczywiście jednego dnia przyszedł do nas na zastępstwo. Na tamtej lekcji wszyscy byli cicho, cała klasa zastanawiała się, co nas czeka…W pewnym momencie kazał nam odrabiać zeszyty ćwiczeń. W tym czasie dyrektor, ów monster w moim mniemaniu, z wielkim wdziękiem spytał się nas "czy nie mamy nożyczek, ponieważ paznokieć mu się złamał"…Muszę przyznać, że po tym wydarzeniu, jakoś mniej się go bałam…Pozdrawiamviki_on_line
A tu jeszcze parę anegdotek z bliźniaczego bloga na blox.plhttp://edukacjainspiracja.blox.pl/2011/10/konkurs-dla-belfrow-i-nie-tylko-1.html
Ha, ha, niezłe przejęzyczenie. Na klasówce też powinnaś omijać romb, skoro został 'rąbniety' :)Grunt, że zapamiętali :)Dzięki za wpis :)
to ja opowiem swoja wpadkę :) Uczę matematyki, a ponieważ dla uczniów jest to trudny przedmiot zawsze staram się wprowadzać matematyczne słownictwo na zasadzie skojarzeń np. linie równoległe idą równo jak tory kolejowe (w sensie, że się nie przecinają). Przyszedł czas wprowadzić dzieciom romb. Przecież wszyscy wiedzą, że romb to kopnięty kwadrat. No to rysuję tłumaczę własności i głośno przekazuję uczniom skojarzenie: "Zapamiętajcie romb to rąbnięty kwadrat". Na sali rozległ się śmiech a ja za bardzo nie wiedziałam dlaczego. Po chwili namysłu poprawiłam swoją wypowiedź, lecz i tak wersja pierwsza została zapamiętana. No cóż. Najważniejsze, że wszyscy wiedzą jak wygląda romb :). Pozdrawiam serdecznie